Nie jestem koneserem kryminałów, to bodajże drugi, który przeczytałem w życiu. Miałem ochotę na domysły i grę z autorem i trochę nie wyszło - miałem wrażenie, że fabuła jest popychana do przodu skokami wtedy kiedy autor stwierdzi, że teraz jest ten moment - nagle główny bohater wpada na jakiś trop ni z gruszki ni z pietruszki. Oczywiście wyjaśnienia mają sens, ale nie dane mi było zaobserwować procesu dochodzenia do konkluzji - nagle Harry doznawał olśnienia i pojawiała się kolejna poszlaka. Może to moja wina, może nie potrafię tak myśleć, a może to po prostu taka książka. Czytało się ją przyjemnie, ale to ciągle nie jest to.
Kiedyś chciałem przeczytać tę książkę, ale przez pomyłkę sięgnąłem po “Rącze konie” - powieść piękną i obecnie jedną z moich ulubionych książek, a cała Trylogia Pogranicza sprawiła, że pan McCarthy trafił na listę moich ulubionych autorów. Cieszę się, że wówczas omyłkowo przeczytałem tamtą, a nie tę książkę.
To co mogę powiedzieć o “Krwawym południku” to, że na pewno jest krwawo. Jednakże poza tym brakuje mi tutaj jakiejś ciekawej opowieści. Przez większość książki grupa łowców skalpów przemierza tereny w i wokół Teksasu mordując Indian czy Meksykanów (skalp to skalp), a na końcu tempo siada, do niczego właściwie nie dochodzimy, a ja zaczynam czuć znużenie.
W Trylogii Pogranicza mamy dobrze zarysowanych bohaterów, tymczasem w “Krwawym południku” wydaje się, że głównym bohaterem jest “dzieciak” (narrator nie przedstawia go nawet z imienia), ale szybko okazuje się, że bohater jest raczej zbiorowy i jest nim banda zwyrodnialców i przestępców, tyle że tym postaciom brakuje głębi - nie budziły we mnie żadnych uczuć - nikogo ani nie lubiłem, ani nienawidziłem - wszyscy byli zupełnie nieważni.
Dobrze, że przeczytałem kiedyś “Rącze konie”, bo gdybym zaczął od “Krwawego południka”, to nie czułbym się zachęcony do czytania kolejnych książek McCarthy'ego.
Książka ta, będąca kontynuacją “Gry Endera” jest zupełnie inna niż pierwszy tom serii. Myślę, że jest dojrzalsza, dorosła niczym Ender. Łączy w sobie w sposób mistrzowski wątki dramatyczne, obyczajowe oraz science fiction (w lżejszej odmianie). Otrzymałem w ten sposób więcej niż oczekiwałem. Niezwykle interesująca była historia rodziny Ribeira, zależności między postaciami, skrywane tajemnice i drugie dno oraz osobiste dramaty. Niewielu pisarzy potrafi wyjść poza główny obszar gatunkowy swojej powieści.
Świat planety Lusitanii jest niezwykle intrygujący i oryginalny. Przywodzi mi trochę na myśl “Cieplarnię” Aldissa, co jest w moich ustach sporym komplementem. Jest wyjątkowo obcy, a ja miałem frajdę z poznawania jego złożoności i odkrywania kolejnych warstw. Raczej za mojego życia ludzkość nie sięgnie jeszcze gwiazd, ale dzięki Cardowi i ja mogę podróżować. Warto wybrać się w tę podróż.
Kawał dobrej, dojrzałej sf. Zupełnie inny klimat niż w Modyfikowanym węglu, właściwie te książki łączy tylko postać głównego bohatera oraz pierwszoosobowy styl narracji. Wcześniej mieliśmy do czynienia z powieścią detektywistyczną noir, teraz jest to w dużej mierze opowieść o sięganiu gwiazd. Momentami lektura Upadłych aniołów przywodziła mi na myśl [b:Ślepowidzenie 6472250 Ślepowidzenie Peter Watts http://photo.goodreads.com/books/1242410842s/6472250.jpg 47428] Wattsa, tyle że u Morgana znacznie więcej się dzieje, więc nie ma tego wrażenia rozwleczonej akcji. Czyta się bardzo przyjemnie, na pewno nie można autorowi odmówić umiejętności pisania. Ta książka jest jak dobry ser :-), dojrzewająca z czasem, coraz lepsza w miarę zbliżania się do końca.